• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Publicystyka

« powrót

ODRA 1/2017 - z Wiaczesławem Kuprianowem rozmawia Wojciech Pestka

Dodano: 24.01.2017 12:32

Wiaczesław Kuprianow – ur. W 1939 roku. Rosyjski poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. Jeden z głównych przedstawicieli dwudziestowiecznego rosyjskiego wiersza wolnego. Jego wiersze były tłumaczone na kilkadziesiąt języków. W Polsce w 1986 roku ukazał się wybór wierszy poety Krąg życia w tłumaczeniu Ałły Sarachanowej.

 

 

TERAZ TAKŻE SUMIENIE BĘDZIE NA SPRZEDAŻ

 

Z Wiaczesławem Kuprianowem rozmawia Wojciech Pestka

 

– Zacznijmy od początku. Od Syberii…

– Przyszedłem na świat w Nowosybirsku na Syberii w przededniu Wigilii obchodzonej przez katolików: 23 grudnia 1939 roku. Mój ojciec był lekarzem. Kiedy miałem trzy lata, poległ na froncie w okolicach Charkowa. Babcia, która mnie wychowała, urodziła się w Irkucku, dziadek był szkolnym nauczycielem. Z zachowanych dokumentów wynika, że mój pradziadek był poszukiwaczem złota w Bodajbo (nawet nie wiem, czy było tam złoto), zaś prababcia córką polskiego powstańca zesłanego na Syberię po upadku powstania styczniowego do miejscowości Usole Syberyjskie. Ojciec po ukończeniu studiów pracował jako lekarz we wsi Ongudaj (w górach Ałtaju), tam poznała go moja mama, która jako młoda dziewczyna trafiła w te okolice z odległej Penzy (nad Surą). Później moi rodzice przenieśli się do Nowosybirska – tam właśnie się urodziłem i spędziłem swoje młodzieńcze lata.

W sieci krąży informacja, że po skończeniu szkoły zostałeś oddelegowany przez Komsomoł na budowę Nowosybirskiego Instytutu Elektrotechnicznego. Podobno przez rok pracowałeś tam jako betoniarz-ładowacz. To prawda?

– Te informacje nie w pełni pokrywają się z faktami. Bardzo chciałem, jak większość moich rówieśników, budować samoloty. Podbijać przestworza, to dawał o sobie znać młodzieńczy romantyzm. Zdawałem na Wydział Elektromechaniczny Nowosybirskiego Instytutu Elektrotechnicznego. Było bardzo wielu chętnych. Tym, którzy się nie dostali, zaproponowano kursy przygotowawcze i pracę przy budowie nowego gmachu instytutu, z gwarancją przyjęcia w następnym roku. Gdyby nie wezwanie do wojska, zostałbym inżynierem lotnictwa. A tak trafiłem do Leningradu.

– Wtedy mężczyzn obowiązywała zasadnicza służba wojskowa. Dla jednych przekleństwo, dla innych przygoda, honor i duma...

– Rzeczywistość nie znosi uproszczeń, każda sprawa ma co najmniej dwie strony. Przed komisją wojskową, a był to rok 1958, poskarżyłem się, że wojsko odebrało mi możliwość zrealizowania marzeń. Ponieważ armia nie miała wówczas w swych strukturach szkół specjalizujących się w inżynierii lotniczej, bo wszystkie pozostawały w gestii cywilnej administracji, zaproponowano mi Wyższą Szkołę Marynarki Wojennej w Petersburgu. Inżynier broni – też brzmiało romantycznie. Zdecydowałem się na podjęcie nauki. Muszę przyznać, że przedmioty techniczne, nauki ścisłe były u nas na bardzo wysokim poziomie. Nie zdradzając tajemnicy wojskowej, powiem tylko, że absolwenci tej uczelni zajmowali się bardzo poważnymi z punktu widzenia obronności sprawami. Niestety, zostałem zdemobilizowany po dwóch latach studiów.

– Naraziłeś się władzy czy nie przykładałeś się do nauki?

– Nie, powody były innego rodzaju. Moje przejście do cywila miało związek z ograniczeniem zbrojeń, ideą „pokojowego współistnienia”. Chruszczow dekretem z 1960 roku O nowym, znaczącym zmniejszeniu Sił Zbrojnych ZSRR zredukował Armię Czerwoną do stanu 1,2 mln żołnierzy. Z punktu widzenia logiki i naszej obronności było to zdecydowanie głupie posunięcie. Ale z mojego punktu widzenia sprzyjające, dzięki temu wróciłem do normalnego życia. Inna sprawa, że moje zainteresowania zmieniły się diametralnie. Podjąłem naukę w Moskiewskim Instytucie Języków Obcych na wydziale tłumaczeń. Kierunek: tłumaczenia maszynowe i lingwistyka matematyczna. To określiło moją drogę nie tylko tłumacza, ale i poety. Wciąż były to romantyczne wybory: wychowano mnie na takich wzorcach i nigdy z tego nie wyrosłem.

– A incydent z poematem Wasilij Birkin?

– Bardziej afera niż incydent. Wasilij Birkin to dla mnie w jakimś sensie punkt zwrotny, miał wpływ na moją biografię. Jak wszyscy, pisałem wiersze już w szkole, nie spodziewając się nawet, że kiedyś będę zajmował się „na poważnie” literaturą. To był opis studenckiego folkloru, poemat w dwu częściach o nieco fantastycznych problemach, którymi żyje kursant szkoły marynarki wojennej. Jak w każdej wyższej uczelni w tamtych czasach, było i u nas studenckie koło młodych literatów, nasze prezentacje cieszyły się ogromną popularnością wśród pozbawionych innych rozrywek kursantów. To była największa z sal w kompleksie przy Prospekcie Moskiewskim, który wybudowano z myślą o siedzibie obwodowych organów partii, ale wobec zagrożenia kolejną wojną przekazano naszej uczelni. Pięć tysięcy kursantów, więc i tak wszyscy chętni się nie zmieścili, i tam, w nabitej do granic możliwości sali, jeden z moich przyjaciół odczytał poemat ze sceny. Wybuchnął wielki skandal. W każdej innej uczelni i innym czasie po prostu by mnie wyrzucili, skreślili na zawsze, tak jak to chociażby zrobiono z Brodskim. Ale władze szkoły miały poczucie humoru i były na tyle liberalne, że po wysłuchaniu moich wyjaśnień zażądały jedynie, abym wszystko, co napiszę, dawał do przeczytania dowódcy batalionu. Ten niczego z moich wierszy nie rozumiał i czuł się decyzją rektora bardzo skrzywdzony.(...)

Więcej w styczniowym numerze miesięcznika "Odra".